ANATOMIA MOWY

Uczyłam się od obcych
wyrażania siebie
z przerwami na wstyd
chowany w jedwabnej pończosze

uczyłam się strzelać na oślep
do upadłych  świętych
z historii aniołów
szablę ostrzyć szablą

z obłoków zdejmować chmury
fragmenty twarzy
odciśnięte złością
wystawiać za okno
zamykać oprawcę z ofiarą

Dwoje

między nami jest więź tworzenia
Ty w wielkim
ja w małym
z gałązki tamaryszku
chwili urojenia
robię ci prezent
jestem daleko i blisko
bliżej o trzy słowa
kamień czarną jagodę
i zimne ognie
jestem jak kontynent
przypadkowych sądów
mieszają mi w głowie
podróże po porach roku
nie wiem czy jeszcze zima
i zarżnęli drzewo
by stroić trupa
w jarmarczną tandetę
czy lato i wianki z Marzanną
darowali rzece
by nie kusić losu
życie przeżyłam
w zbiorze motyli
żaden nie ożył
sny o potędze przyszpiliłam
z nieszczelnym błękitem
myśl ostrą z milczeniem ofiar
teraz robię Ci kawę i
odliczam kroki